Garść jakże ulotnych szczęśliwych chwil w klimatach rowerowych zatrzymanych w kadrach. Tylko wspomnienia są wieczne.
perpetuum mobile drugiego rodzaju
*) ale można zadzwonić do Stefana
A było to tak: koniec lat 60-tych ubiegłego wieku - mały Stefek pierwszy raz zobaczył samochodzik na pedały.
Strasznie mu się spodobał, ale wtedy takiego nie dostał i... pozostał marzeniem na pół wieku.
A potem Stefek niepotrzebnie dorósł i polubił zwykłe rowery.
20 lipca 1969 - człowiek staje na Księżycu. Równo po 50 latach Stefan objeżdża swój pierwszy "samochodzik" na pedały. Taki news.
I co z tego, że w tzw. międzyczasie były: Toyota*, Nissan, Volvo czy inne Mazdy?
Wcale też nie chodzi o to że jeden z nich (ten po lewej) tak marnie skończył, a ja i moja kursantka (uczyłem kogoś jeździć)** ledwie uszliśmy z życiem ...
Chodzi o to, że jeżdżąc samochodem wozimy głównie... samochód. Dla przykładu: 75-cio kilogramowy kierowca jadąc samemu 1,5 tonowym autem stanowi zaledwie 5% masy pojazdu. Dodając do tego fakt, że tzw. sprawność silników spalinowych to ok. 30-45% oznacza to że tylko ok. 2% energii chemicznej paliwa idzie na efektywne przewożenie ciała kierowcy. W przypadku pełnego obciążenia auta kompletem pasażerów taka globalna sprawność aut spalinowych wzrośnie maksymalnie do ok. 10%. Podsumowując: samochód to głównie blaszany grzejnik pracujący na globalne ocieplenie, którego tylko funkcją uboczną jest przewożenie ludzi i bagażu. Oznacza to że z 10 zł wydanych na paliwo co najmnaiej 9 zł to straty cieplne i koszty wożenia "blachy". Pomijam jeszcze koszty ubezpieczeń i tzw. amortyzacji wartości. Auta często i kosztownie się psują oraz szybko starzeją.
Dla Roweru Stefana odpowiednie liczby wyglądają zupełnie inaczej gdyż to rower stanowi ok. 30 % masy kierowcy czyli ok. czwartą część całkowitej masy pojazdu brutto. Sprawności silnika biologicznego nie sposób tu uwzgledniać gdyż to co nie idzie na energię jazdy idzie na procesy biologiczne w organiźmie które i tak są podtrzymywane czy się jedzie, stoi a nawet leży na kanapie. Nieco większe zapotrzebowanie energetyczne w czasie jazdy pojazdem napędzanym siłą mięśni w stosunku do bierności fizycznej jest z pożytkiem dla ogranizmu który mobilizowany do aktywności zyskuje dodatkowo na kondycji i zdrowiu. Ostateczna sprawność enegetyczna Roweru Stefana podczas wożenia głównie "własnego tyłka" to nie słabiutkie 2% lecz ok. 75%, a z pasażerem nawet 80% (wtedy udział masy pojazdu stanowi ok. piatą część całkowitej masy brutto). Podsumowując: Rower Stefana to głównie pojazd, którego funkcją dodatkową jazdy nim jest trening prozdrowotny. Oznacza to że z 10 zł wydanych dodatkowo na jedzenie które spalamy na jazdę Rowerem Stefana 7,5 zł idzie na efektywną jazdę, a 2,5 zł to koszt... treningu. Wygląda więc na to, że jeżdżąc nim nic się nie marnuje co oznacza, że Rower Stefana jest perpetuum mobile drugiego rodzaju. Do tego pojazd ten mało się psuje i wolno starzeje.
Po długich studiach porównawczych różnych rozwiązań zadaszonych pojazdów napędzanych siłą ludzkich mięśni, ...
... uwzględnieniu własnych możliwości technicznych i po wykonaniu odpowiednich prac projektowo-konstrukcyjnych ...
... pracownia Garaż Bajk Konstrakszyn ma zaszczyt przedstawić Państwu wersję testową Roweru Stefana
Pojazd ma 3 koła: 1 tylne napędowe i 2 przednie sterujące, 5 biegów oraz hamulce na wszystkie koła: tylny w torpedzie, a przednie - mało popularne w rowerach - bębnowe (zamiast typowych szczękowych lub tarczowych) w piastach jednostronnie mocowanych angielskiej firmy Sturmey Archer.
Pierwszy udany test zawieszenia, sterowania i biegów.
Całość, z pełną obudową, jak przebrnę parę kolejnych problemów podrzucanych jak zwykle przez życie.
Między innymi operację ortopedyczną (...)No i już jestem po zabiegu. Pierwsza jazda rehabilitacyjna.
Jazda z Żabką i Luną - tytanowy staw i aluminiowy prototyp wytrzymały próbę
Tylko marzenia nie starzeją się nigdy ...
- Musiałem kupić styropian.
- W jakim celu?
- Na ściany i drzwi do roweru.
- Taa..., a słyszy pan jakieś głosy?
- Czasem lata mi po głowie helikopter.
- Dobrze. Zwiększymy dawkę leku.
- Jak pan doktor uważa.
- A jak u pana z życiem małżeńskim?
- W łóżku jestem sprinterem.
No nie wszystko się udało i brakuje jeszcza daszka i błotników ale to tylko prototyp:
Ponieważ prototyp nie pełnił oczekiwań kontruktora musiałem jeszcze raz gruntownie przemyśleć projekt i po odzyskaniu wartościowych części pierwszy model z bólem serca niestety ale trafił na złom :(
Zapraszam za jakiś czas na całkiem nowy Rower Stefana ...
Chyba jednak na dwóch kołach ...
... ale za to z drewna ...
Rower to nie sterowiec a i tak wielka dupa wyszła :(
Muszę jeszcze pomyśleć ...
No! Ten wreszcie jest mocny, sztywny, solidny i jeździ
Czas na coś nowego ...
Marcin przyjacielu. Kto by wtedy przypuszczał, że tak mało czasu ci zostało? Spoczywaj w pokoju.
Ech Kicia, czy ty pamiętasz tamte szkwały?
Morze jest wspaniałe tylko te rozmowy z Neptunem, brrr!
Domek w lesie to wielofunkcyjny mebel do pokoju dziecka mojej konstrukcji
W skład mebla wchodzi:
Mebel jest przeznaczony dla dzieci od lat 3.
Wsuwany pod łóżko element jest oddzielnym stołem do nauki, pracy, posiłków. Stół może być elementem architektonicznym do zabawy dzieci, ma okienko jak "domek" na górze.
Łóżko jest stylizowane na ambonę myśliwską, domek w lesie lub na drzewie - marzenie niemal każdego chłopca, a przestrzeń pod łóżkiem oraz dostawiany z przodu lub z boku stół z okienkiem jak u góry mebla może służyć dziewczynkom do zabawy w "domek". Można zainstalować zasłonki np. w stylu moro widoczne na fotografii poniżej (z odcieniem dobranym do koloru malowania). Całość jest wykonana z drewna sosnowego, niebarwionego. Po wyposażeniu pokoju w półki i krzesła Domek w lesie zastępuje całe wyposażenie pokoju dziecka: łóżko, szafę, komodę i stół.
Domek w lesie można pomalować na dowolnie wybrany kolor lub tylko polakierować drewno.
Odpowiednie oświetlenie i malowanie ścian lub fototapety dopełnią całości.
Grafiki powstały specjalnie na potrzeby tego projektu. Z pomocą zaprzyjaźnionego stolarza powstał prototyp z uwzględnieniem sztuki stolarskiej. Nie mam jednak zdjęć rzeczywistych całości gdyż nie mam gdzie go wyeksponować.
Projekt i wykonanie mebla: S.Starzyński
Domek w lesie powstał z potrzeby serca dla mojego dziecka ale zły los zdecydował inaczej. W związku z tym z bólem serca odstąpię całość dobrej rodzinie która ma fantazję urządzić niebanalnie pokój dziecka. Mebel jest w stanie surowym, ale na życzenie mogę pomalować na wybrany kolor, a nawet zmontować w miejscu przeznaczenia. Jeśli podoba ci się mój Domek w lesie i myślisz o czymś takim do pokoju swojego dziecka to napisz lub zadzwoń do mnie.
Przykładowe witrynki mojego autorstwa. Wszystkie oprócz Fotogalerii Stefana i Galerii Władysława Kozioła, które powstały z użyciem technologii WordPress z systemem CMS, napisałem bez użycia tzw. frameworków, a kody HTML i CSS do nich powstały "z palca". Jakby się komuś spodobały to mogę zaadaptować je pod czyjeś potrzeby. Szczególnie Wizytówkę i Firmową, które nie zostały nigdzie opublikowane i są do wzięcia. Treści w nich zawarte są tylko przykładowe. Wszelkie podobieństwo do konkretnych osób lub firm jest czysto przypadkowe. Jeśli chciałbyś mieć witrynkę podobną do którejś z poniższych to napisz lub zadzwoń do mnie.
To moja witryna firmowa z ofertą lekcyjną, kontaktem, ciekawostkami, ciekawymi linkami i żartami szkolnymi.
To witryna Atlasu matematycznego z opisem książki, spisem treści, próbkami treści i erratą.
Witryna z kursami wideo online. Każda lekcja ma zwiastun a pełne wersje są dostępne za niewielką opłatą.
To witrynka małej serowarni produkującej domowe serki podpuszczkowe w wybornych smakach.
Ta witrynka powstała na podstawie jednego z z wielu ogólnodostępnych kursów informatycznych bardzo zdolnego informatyka, dydaktyka i popularyzatora informatyki, matematyki i psychologii Mirosława Zelenta.
Tę stronkę "wiedziergałem" pracowicie na potrzeby jednej kancelarii prawniczej ale z nieznanych mi powodów nie została wykorzystana więc wciąż jest oryginalna i do wzięcia.
Zjeżdżałem windą. Kabina była duża, a winda szybkobieżna. Słychać było tylko cichy świst wewnątrz szybu. Mimo tej prędkości wcale nie znalazłem się szybko na samym dole. W pewnym momencie podróż ta zaczęła mi się dłużyć. Jazda jednak trwała nadal. Jednocześnie stwierdziłem, że w kabinie tej windy nie ma przycisków, a i sama kabina nie jest już tak obszerna jak na początku tej dziwnej podróży. Nie przestraszyłem się jednak. Raczej mnie to zdziwiło. W tej samej chwili stwierdziłem, że ja właściwie nie jestem w samej kabinie windy lecz w jakimś pomieszczeniu bezpośrednio pod nią. Pomieszczenie nie było zbyt duże, lecz mieściłem się w nim bez trudu. Pewnie miało przeznaczenie techniczne, być może było to pomieszczenie przeznaczone dla konserwatora windy. Jednak nawet jeśli to była prawda to w jaki sposób ja się tutaj znalazłem? Ogarnęły mnie różne myśli jednak daleki wciąż byłem od strachu. Jada w dół wciąż trwała. Poczułem się dziwnie. Przecież to niemożliwe! Dawno powinienem znaleźć się na parterze. Nagle poczułem pragnienie zatrzymania windy. Jednak w pojeździe, w którym się znalazłem nie było żadnych sterowników, dźwigni ani przycisków. Widoczne były tylko jakieś stalowe wsporniki czy coś takiego. Pewnie były to części konstrukcji kabiny dźwigu. Nagle winda gwałtownie zwolniła i zatrzymała się. W szczelinie między wspornikami konstrukcji kabiny, tam gdzie dotąd mrugały tylko mijane z dużą prędkością piętra dostrzec można było jakieś pomieszczenie. Przedostałem się przez tą szczelinę bez większego trudu choć nie było to na pewno wyjście przeznaczone dla pasażerów. Pomieszczenie było średniej wielkości i sprawiało wrażenie piwnicy. Pewnie było to dno szybu windy. Były tam różne urządzenia niezbędne zapewne do pracy dźwigu. Urządzenia miały imponujące rozmiary. Były to najczęściej popychacze i wsporniki wykonane z kształtowników hutniczych. Ruchome części ułożyskowane były w żeliwnych korpusach rdzawo-rudego koloru. Na pierwszy rzut oka trudno było powiedzieć czy kolor ten korpusy zawdzięczały farbie antykorozyjnej czy korozji właśnie. Całe pomieszczenie było surowe i mało przytulne. Trudno się jednak było temu dziwić. Na co dzień nie przebywały tam pewnie nawet szczury. Pachniało towotem i starym żelastwem. Pod sufitem widać było otwory okienne. Jednak były zakratowane i szczelnie zasłonięte od zewnątrz blachą pomalowaną na biało, tak jak ściany. Światło pochodziło jedynie od trzech żarówek osłoniętych grubymi pancernymi kloszami w drucianych osłonach. Kto by przypuszczał, że w dwudziestym wieku będzie się budować tak surowe, średniowieczne niemal w swoim wyrazie komnaty. Wszystkie urządzenia były w spoczynku. Nie słychać też było pracy maszynowni. Zresztą nie mogło być jej słychać, bo po pierwsze była na samej górze szybu, a poza tym kabina, a raczej dolna jej część wciąż stała w tym samym miejscu. Natychmiast wspiąłem się do "okien". Grube kraty wmurowane były w beton! Mimo tego, że nie bałem się jeszcze chciałem jak najszybciej opuścić to pomieszczenie i dziwną sytuację w której znalazłem się nie znanym mi sposobem. Szybko stwierdziłem, że jedyną drogą wydostania się stąd jest ta sama jaką tu trafiłem. Spojrzałem na podwozie kabiny. Teraz bałem się jej. Nie chciałem wejść do ciasnej klitki, która w czasie jazdy jest klatką. Gdy jechałem w dół niewola która mnie tam spotkała była zaskoczeniem. A oprócz tego wszystko stało się tak nagle. Nawet nie zdążyłem się przestraszyć, ani pomyśleć. Teraz miałem wejść tam z taką świadomością, a i samo wejście powinno być jak najszybsze. Gramolenie się mogłoby skończyć się tragicznie. Nie ja uruchomię przecież dźwig. A może jednak oknem? Ale tam kraty! A oprócz tego wcale nie wiadomo czy to są okna, czy to jest piwnica? Winda jechała tak długo. Nie można zwlekać. Co będzie jeśli winda ruszy, a machina tego pomieszczenia zacznie pracować? Jak wydostanę się stąd jeśli odjedzie klatka pod kabiną? Czas gwałtownie przyspieszył. Muszę podjąć decyzję. Boję się. A co będzie jeśli winda nie ruszy? A co będzie jeśli ruszy ale się nie zatrzyma? Pytanie mnożą się i rozpełzają jak wstrętne robaki. Czuję, że serce w klatce piersiowej zaczęło kołatać przynajmniej tak samo mocno jak myśli w głowie, a kołatanie to przypomina miotanie się uwięzionego ptaka. Uwięzionego bez winy. Nie wiadomo też przez kogo, gdzie, po co i na jak długo? Wtem wyrwał mnie z zamyślenia szczęk naprężanych stalowych lin! Zrywam się mokry, otwieram szybko oczy... Pianino, biurko, miła pościel i tykanie budzika. Jaka cudowna ulga. Jest ciepło, przytulnie i bezpiecznie. Za oknem ledwie świta. Na pewno jeszcze jest bardzo wcześnie ...
Stefan S. 1993
Była piękna, pogodna sobota. Od rana panna młoda krzątała się wokół tych wszystkich czynności które miały sprawić, że dzisiejszy dzień będzie tym najpiękniejszym. Ten dzień zapamięta z pewnością do końca życia …
Setki drobnych czynności, które miały zamienić już ładną przecież dziewczynę w anioła, który samym wejściem ma powalić gości na kolana. Otoczona wianuszkiem pomocnic z minuty na minutę przeistaczała się z gołębicy w łabędzicę. Fryzura, paznokcie i makijaż były już gotowe. Ostatnie poprawki starannie wystudiowanego stroju dopinały całości. Pan młody zaglądał co jakiś czas do alkowy pękając z dumy że to ONA będzie dzisiaj królową balu i ozdobą jego szczęśliwego życia. Jednocześnie nie mógł doczekać się chwili aż zdejmie z niej te wszystkie piękne łaszki. Był przecież normalnym mężczyzną i nie demonizował tego całego blichtru, ale przecież uroda jego kobiety łechtała jego męskie ego. Sam lubił dobrze wyglądać i dzisiaj z pewnością tak będzie. Był postawnym, przystojnym mężczyzną co z jego pozycją społeczną tworzyło klimat nie podlegający dyskusji, że to właśnie jemu „należy się” ta kobieta. Nie miał nigdy wątpliwości co do swojej męskości i poczucia pewności siebie. Lubił brylować i być zawsze ciut lepszy od innych. Lepsze stopnie w szkole, lepsze studia, lepsze towarzystwo, lepsze wakacje, lepsza praca, lepsza płaca, lepsze życie… Był człowiekiem pracowitym i zdolnym, a do tego los nie poskąpił mu męskiej urody. Nie znał więc tego wszystkiego co czują chłopcy „gorszego sortu”, którzy całe swoje dorastanie przeżywają w cieniu takich jak on. Nie znał tych niekończących się udręk takich co drżą przed odezwaniem się do najpiękniejszej w klasie. Do dzisiejszego pana młodego wzdychała nie jedna dziewczyna. Był młody, przystojny i nie biedny, zawsze zajęty swoim intensywnym życiem. Stabilny dom i rodzina stała zawsze murem za jego dobrym dorastaniem i rozwojem. Nie doświadczył nigdy kompleksów, biedy, upokorzenia, niedostatku, strachu ani samotności. Ominęły go szczęśliwie mielizny i rafy młodości, a niegroźne szkwały wykorzystywał na efektowne ślizgi zamiast kłaść maszt pokotem jak inni. Otoczony wianuszkiem dziewcząt i kolegów nie myślał nawet kiedy pojawi się ta jedyna. Nie miał na to czasu. Lata chłopięce i młodzieńcze minęły mu na nauce, zabawie, wyjazdach, obozach, hobby, sporcie, lekturze, przyjaźniach i w gronie rodziny. Potem były jakieś dziewczyny, ale on nie odwzajemniał ich gotowości do poważnych związków. Jednak jak już się pojawiła ONA – nie miał wątpliwości. Przecież to spada jak grom z jasnego nieba. Przychodzi jak letnia burza. Nagła i intensywna. Pełna namiętności, błogiej bliskości, wzruszeń i chwil które już nigdy nie zapomną. Nie potrzebowali długich lat poznawania się aby nabrać pewności, że są dla siebie stworzeni. To było tak oczywiste, że żadne z nich nie miało wątpliwości.
Gdy już wyszykowali się przyszedł wreszcie czas na TĘ chwilę. Chwilę kulminacji ich dotychczasowego życia. Symbolicznego zakończenia ery słów „ja” lub „ty”, które od tej chwili zamienią się już tylko w jedno słowo „my”. Umyte, błyszczące i przystrojone auta podjeżdżały do pałacu ślubów. Ubrane we wszystko co miały najlepsze w swoich szafach koleżanki, kuzynki i przyjaciółki z których żadna nie dorównywała jej urodzie razem ze swoimi mężczyznami lub same uroczyście i dostojnie wysiadały z samochodów. Z naręczami bukietów schodziły się powoli do miejsca gdzie ma paść to sakramentalne TAK bohaterów dnia. Byli tam oczywiście też przedstawiciele obu najbliższych rodzin. Po kolei poczynając od starszeństwa, wzruszonych rodziców, przez rodzeństwo, młodzież z różnych koligacji aż po urocze dzieci ubrane w niewinne sukienki małych dam i garniturki miniaturowych dżentelmenów. Panowie w wypastowanych starannie butach, krawatach, muchach, a damy z pięknymi broszkami, gustownymi apaszkami, w najlepszych kieckach tuszujących to czego by nie chciały, a eksponujących to co miały jeszcze do pokazania światu.
Pani urzędniczka z dostojnym łańcuchem i godłem na piersi odczytała uroczyście tekst przysięgi. Każde z dwojga powtórzyło bez zawahania dokładnie po kolei wszystkie słowa. Głos dziewczyny brzmiał niezwykle kobieco i przekonująco, a mężczyzny męsko i zdecydowanie. Rodzice pary młodych wytarli wstydliwie łzy. Wszyscy na sali byli niezwykle skupieni a uroczystej chwili nie zakłóciła nawet mucha. Błysnęły flesze dyskretnego fotografa z wielkim czarnym aparatem. Odegrano nieśmiertelnego marsza Mendelsona, a wszyscy zebrani poczuli jakby znaleźli się na chwilę w lepszym świecie, bez nieszczęścia, cierpienia, pozbawionym trosk, pełnym wzruszenia, wierności, lojalności, nieśmiertelnej miłości i szczerych życzeń wspaniałej przyszłości dla nowożeńców.
Chwila wyjścia z pałacu wywołała ogólny aplauz. Fotoreporterzy rzucili się utrwalać ten piękny widok i unikalną chwilę w życiu tych dwojga. Posypały się drobne monety i ryż „na szczęście”, a zebrani już szykowali się z życzeniami dzierżąc w jednym ręku kwiaty a w drugim koperty z czymś „konkretnym na nową drogę życia”.
Wtem do wiwatujących gości podszedł powoli niepozorny człowiek. Mężczyzna nie był ubrany odświętnie. Nikt nie zauważyłby go w tłumie. Nieco niższy od pana młodego, ani ładny ani brzydki z twarzą pozbawioną cienia radości. Nie miał kwiatów, ani koperty. Nie miał też zaproszenia na ten ślub. Miał natomiast w ręku gruby plik fotografii. Pewnie nikt nie zauważyłby go w ferworze chwili gdyby nie to że zaraz po monetach i ryżu w powietrze pofrunęły te właśnie fotografie. Na twarzy panny młodej pojawił się szok a goście zamarli. Oczy zgromadzonych zawisły na ułamek sekundy na deszczu zdjęć, a potem spełzły pokornie na chodnik lub pałacowe schody. Jednak nie szukały tam piękna marmurowej architektury. Uciekały raczej w nagłym zakłopotaniu. Zapadł nagła, niezwykła, kłopotliwa cisza. Dziesiątki a może nawet setki zdjęć opadały na ziemię pod nogi zszokowanych państwa młodych, świadków i gości. Chociaż trwało to sekundy niemal wszystkim chwila ta wydała się wiecznością. Na zdjęciach w niezliczonych sytuacjach widniała najczęściej uśmiechnięta dziewczyna. Każde z nich było inne. Prawdziwe i beztroskie chwile zatrzymane w czasie, czasem spontaniczne, czasem pozowane, a wszystkie wyglądały jakby miały trwać wiecznie. Były tam zdjęcia z różnych pór roku, pogód i nastrojów. Na jednych była ubrana w zimowe kurtki z kolorowym szalem lub w uroczy, jesienny beret spod którego wystawał gruby warkocz. Na innych dumnie prezentowała swoje niemal nagie dziewczęce ciało leżąc na rozgrzanym piasku plaży. Było mokre od morskiej wody w białym bikini, pięknie kontrastującym z jej smagniętą słońcem skórą. Były tam też zdjęcia świąteczne z klimatyczną choinką lub nabożnym barankiem wielkanocnym z chleba, z wycieczek, spacerów, niezliczonych wieczorów we dwoje. Na niektórych przytulała się do niezaproszonego dzisiaj mężczyzny. Na innych obejmowali się lub baraszkowali beztrosko.
Zdjęcia opadały niczym jesienne liście w nieskończonym smutku przemijania, którego nic nie zdoła zatrzymać. Jedno z nich podniosła mała, może 3-letnia dziewczynka w pięknej sukience małej księżniczki i zwracając się do panny młodej wykrzyknęła z radością:
- O, ciocia!
Goście stali w osłupieniu i konsternacji. Poza jakże nieświadomym i naturalnie spontanicznym spostrzeżeniu dziecka nie padło ani jedno słowo. Głos dziewczynki brzmiał jeszcze przez chwilę w uszach zebranych niczym dźwięk niewinnego dzwoneczka. Niezaproszony odchodził równie powoli i milcząco jak przyszedł. Nie odczuwał nienawiści, żalu, satysfakcji, niczego. On nie otarł dzisiaj łez. Nie starczyło mu ich na ten dzień. Przez minutę nie był sam. Odprowadził go wzrok milczącej, posągowo pięknej dzisiaj panny młodej, skupionej jak przed chwilą gdy wypowiadała słowa przysięgi. Ten dzień zapamięta z pewnością do końca życia …
Stefan S. 2005
Krysia była młodą mamą. Wyszła za mąż w porywie młodzieńczej namiętności za mężczyznę starszego od siebie o ćwierć wieku. Stasiu był dobrym człowiekiem, ale nie pasował do rzeczywistego świata. Miał skłonności do autorefleksji. Wiecznie kontemplował byt, szukał odpowiedzi na fundamentalne pytania, zastanawiał się nad świadomością, podświadomością, sensem życia. Był bardzo wrażliwy, potrafił uronić łzę przy reklamie społecznej na rzecz biednych dzieci i kierował się „niedzisiejszymi” wartościami które we wściekłym świecie współczesnego wyścigu szczurów uniemożliwiały mu niemal funkcjonowanie społeczne. Wciąż nie miał stałej pracy, takiej z ubezpieczeniem do której jeździ się samochodem i teczką z kanapkami od żony lub zamawia „lunch” w przerwie obiadowej. Żył z nieformalnych lekcji muzyki. Studiował kiedyś na akademii i znał się na nutach i innych interwałach. Krysia na początku nawet lubiła tę inność i niedzisiejszość Stasia. Ceniła sobie jego niezmienność i przewidywalność, która tak bardzo odbiegała od jej rówieśników, a również i od jego kolegów pochłoniętych wyścigiem o mamonę. Sama zaczęła nawet muzykować. Grali czasem razem i rozmawiali godzinami o muzyce. Było jej z nim dobrze i czuła się bezpiecznie bo przytulał jak nikt dotąd i kochali się często i namiętnie. Przylgnęła do niego mocno i na kilka lat. Oglądali co wieczór jeden film z płytki DVD. Wybrali sobie swoich bohaterów i porównywali ich do siebie. Mieszkali w skromnej kawalerce, chodzili zawsze za ręce i marzyli o domu który razem wybudują. Urządzali go w myślach i dzielili się tym ciesząc się wzajemnie ze wszystkich gustów które były prawie zawsze bardzo zbieżne. Raz tylko pokłócili się o kolor dachu. Oboje wierzyli że to kiedyś się ziści. Krysia chciała czarny. Stasio bardzo posmutniał i się zdenerwował. Wizja czarnego dachu kojarzyła mu się z kaplicą przycmentarną. Nie chciał mieć niczego co przypomina mu koniec, który do niego przyjdzie pewnie prędzej. On chciał mieć dach z ceglanej dachówki, tak zwyczajnie i bez ekscentryzmu. Szybko jednak pogodzili się ustalając, że będzie zielony jak ich wspólna nadzieja. Stasio w ogóle nie lubił ekscentryzmów bo był bardzo zwyczajnym Stasiem. Nie rozumiał ludzkich potrzeb zdobienia ciała np. tatuażami, percingu, dziwnych ubrań i temu podobnych rzeczy. Nie tolerował też wyrzucania żywności i w ogóle był naturalnie skromny. Siadywali często przytulając się do siebie a czas wtedy się zatrzymywał. Wtedy Krysia obiecywała mu, że nie pozwoli mu się zestarzeć, że nigdy go nie opuści i że zawsze będzie go kochać. Potem znowu życie biegło im dalej wartko i szczęśliwie. Naturalną koleją losu Krysia została żoną Stasia i urodziła mu piękną córeczkę. Kochali ją oboje nad życie. Przesiadywali godzinami przy kołysce i wpatrywali się w buzię ich wspólnego dziecka przepełnieni szczęściem i miłością …
Krótko po tym jak ich słodka córeczka zaczęła chodzić zły los jednak odczarował Stasia w oczach Krysi i zaczęło się jej wydawać już nie być po drodze iść dalej ze Stasiem. Zostawiła go jak zostawia się zdziwionego psa w lesie „tłumacząc” mu że przecież nie może z nią mieszkać bo jest tylko psem co nie robi zapasów i nie pracuje, a ona potrzebuję miejsca i jedzenia dla swojej córeczki i kogoś kto będzie zabierał ją na wakacje i kupował jej nowe meble. Stasiu nie rozumiał tego porzucenia przez Krysię bo był dobrym i naiwnym Stasiem. Nie rozumiał nawet po co ludzie tak bardzo chcą być bogaci i kupują więcej niż mogą skonsumować. W dniu kiedy mu to powiedziała stał w osłupieniu nie wierząc własnym uszom z niewidzialnym sztyletem wbitym w samo serce. Wyniósł się więc z ich kawalerki żeby Krysia miała więcej miejsca bo bardzo tego potrzebowała dla siebie i już „swojej”, a nie ich córeczki. Tak już myślała. Stasiu zamieszkał kątem u kogoś innego, było mu nieskończenie smutno i chodził miesiącami cały struty i obolały. Przestał grywać dla przyjemności ograniczając się do lekcji muzyki którymi zarabiał na skromną wegetację. Kiedyś poszedł nawet na most i ze ściśniętym gardłem gapił się godzinę w nurt rzeki …
Krysia zajęta swoją córeczką nie zauważyła że Stasiu cierpi i oddala się gdzieś w cień. Z zapałem zaczęła urządzać sobie nowy domek dla siebie i córeczki bo przecież „nie będzie całe życie mieszkać w ciasnej kawalerce”. Stasiu coraz rzadziej odwiedzał córeczkę jakiś taki coraz bardziej poszarzały aż w końcu przepadł gdzieś bez wieści. Nowy domek Krysi był bardzo ładny i Krysia nie zauważyła nawet tego że Stasio przestał się pojawiać odwiedzać córeczkę. Żyła życiem córeczki, awansowała w pracy, razem z córeczką jeździła na weekendowe wycieczki i wakacje, a jej rodzice chętnie gościli ich oboje i bawili się radośnie z córeczką Krysi godzinami. Nikt nie wspominał nawet już o Stasiu jakby go nigdy nie było. Życie Krysi biegło wartko i szczęśliwie, była adorowana przez licznych wielbicieli i powodziło się jej materialnie.
Pewnego dnia odwiozła swoją córeczkę do rodziców aby uwolnić nieco ręce z codziennych obowiązków i wymościć jeszcze pokoik swojej córeczce bo przecież tak ją kochała. Dziadkowie zajęli się córeczką Krysi bo była w najsłodszym wieku, a do tego była bardzo rezolutna, chętna do wszelkiej aktywności, zaczynała mówić i chłonęła świat jak gąbka. Po dwóch tygodniach Krysia pojechała po swoją córeczkę. Była bardzo stęskniona bo nigdy dotąd nie rozstawała się z nią na tak długo. Po drodze wyobrażała sobie jak jej mała, słodka córeczka biegnie do niej z wyciągniętymi rączkami po zielonej trawie pełnej kwiatów. Myśl o przytuleniu mocno swojej córeczki przepełniała jej serce słodyczą, spokojem i niezwykłym szczęściem. Długa podróż do rodziców w końcu dobiegła końca. Jednak na przydomowym trawniku, ani w progu domu rodziców Krysia nie ujrzała ani swojej córeczki a nawet rodziców. Lekki niepokój przebiegł na ułamek sekundy przez głowę Krysi. Pozbyła się go w równie krótkim czasie myśląc że z pewnością zaskoczy ją w zabawie w pokoju zajętą układaniem klocków lub rysowaniem. Nacisnęła klamkę drzwi do domu. Nie były zamknięte na klucz więc weszła po cichu w nadziei zrobienia niespodzianki swojej kochanej córeczce …
Rodzice siedzieli przed telewizorem i przywitali ją oschłym „cześć”. Krysi wydało się to nieco dziwne, bo zawsze jak przyjeżdżała wychodził jej ktoś naprzeciw, a szczególnie spodziewała się tego tym razem. Nerwowo zaczęła rozglądać się po domu. Córeczki nie było razem z jej rodzicami.
- Gdzie moje maleństwo? – rzuciła zamiast powitania.
- Bawi się u góry – usłyszała w odpowiedzi.
Pobiegła więc schodami na piętro domu chcąc szybko przytulić swoją córeczkę bo tak bardzo była stęskniona za swoim skarbem. Córeczka siedział na dywanie i beznamiętnie przebierała w kilku przypadkowych przedmiotach wyciągniętych gdzieś z kąta lub szuflady. Krysia wolno podeszła do córeczki i z szerokim i szczerym uśmiechem od ucha do ucha przywitała się najczulej jak potrafiła:
- Cześć Skarbeńku. W co się bawisz?
Ku zaskoczeniu Krysi jej kochana córeczka nie rzuciła się jej w ramiona, a nawet nie odezwała się. Krysia była w szoku. Usiadła więc przy swojej córeczce i zaczęła wypytywać ją jak się bawiła, jak było z dziadkami, czy cieszy się że przyjechała mama i takie podobne rzeczy. Jednak córeczka wciąż milczała. Krysię ścisnęło coś za gardło. Przytuliła więc swoją kochaną córeczkę wierząc, że to jakiś chwilowy kaprys lub mała obraziła się jednak za tę długą rozłąkę z nią.
- Przytul się do Mamy, pokaż jak mnie kochasz!
Wymawiała ich intymne zaklęcia, które zawsze działały. Jednak tym razem córeczka była jak szmaciana lalka. Nie broniła się, ale nie okazywała jej żadnej wzajemności. Serce Krysi przepełnił smutek i poczucie winy. Nie przypuszczała, że rozłąka będzie dla jej córeczki takim szokiem. Poczuła ogromny żal i winę, że zostawiła ją na tak długo. Jednak skąd mogła wiedzieć. Dzwoniła przecież do rodziców codziennie. Nic nie mówili żeby jakoś specjalnie tęskniła. Miała dużo atrakcji i nowych wrażeń. Bawiła się codziennie normalnie, a kolejne dni upływały jej beztrosko i wesoło. Nic nie wskazywało aby miała jakiś kryzys. Krysia była bardzo zasmucona, ale wierzyła że to szybko minie a na buzi córeczki znów zagości uśmiech. Jednak mijały godziny, a córeczka Krysi była wciąż apatyczna. Nie płakała, ani nie śmiała się. Była nienaturalnie dla siebie autystyczna. Krysia kompletnie nie mogła uwierzyć w przemianę jej córeczki. Zawsze była jak żywe srebro. Pełna radości lub złości, ale nigdy nie apatyczna. To kompletnie nie pasowało do jej córeczki.
Mijały dni. Krysia robiła wszystko żeby rozweselić swoją córeczkę. Nie zostawiała jej już ani na chwilę. Wzięła nawet urlop w pracy aby być z nią aż wróci jej pogoda ducha. Lekarz dziecięcy nie stwierdził żadnej choroby, a przekonywania Krysi o wyjątkowej osowiałości córeczki zignorował jako „nie obligujące go do stwierdzenia stanu chorobowego”. Gdy urlop się skończył wykorzystała jeszcze zwolnienie lekarskie które wyłudziła w przychodni od lekarza pierwszego kontaktu symulując własną chorobę. Krysia była zrozpaczona. Nic nie rozumiała. Godzinami próbowała pobudzić swoją kochaną córeczkę do aktywności, rozmów, pytań, którymi tak niedawno córeczka zasypywała ją i wszystkich wokół. Wszystko na próżno.
Mijały tygodnie. Córeczka zaczęła wreszcie trochę rozmawiać z Krysią, ale daleko jej było do dziecka którym była. Sama Krysia również zmarkotniała przygnieciona zmianą córeczki. Chodziła struta i nieswoja. Wróciła do pracy, ale niemal cały czas myślała o swojej córeczce czy nie tęskni za nią i jak się bawi w żłobku do którego jeszcze uczęszczała. Nie miała satysfakcji z pracy a po powrocie do jej wymarzonego domku spotykała smutną córeczkę. Nie traciła jednak nadziei i wciąż uparcie aktywowała ją jak mogła i stymulowała jej umysł i emocje. Zabierała ją na różne imprezy typu wystawa kotów lub festyn dla dzieci w miejskim parku gdzie jest cukrowa wata, a pani artystka maluje dzieciom buzie w śmieszne kotki lub kwiaty. Córeczka Krysi chodziła po nich z pomalowaną ale smutną buzią …
Pewnego dnia Krysia zabrała ją na dworzec kolejowy, który z okazji 100-lecia miał na ten jeden dzień zamienić się w prawdziwe muzeum kolejnictwa.
- Chcesz zobaczyć prawdziwą ciufcię kochanie? – zagaiła z udawaną radością Krysia.
Córeczka zwyczajem ostatnich miesięcy nie odpowiedziała ani tak ani nie. Patrzyła tylko jakoś obojętnie. Krysię ścisnęło kolejny raz w gardle, ale ubrała córeczkę i niebawem stali na udekorowanym dworcu. W szklanych gablotach modelarze wystawili piękne makiety lokomotyw w różnych skalach i z różnych epok kolejnictwa. Były tam zarówno pierwsze maszyny parowe, piękne modele węglowych klasyków, „torpedy-rekordziści” ze złotego wieku pary, aż wreszcie zupełnie współczesne repliki turbinowych „benzyniaków” i „elektryków”. W hali głównej dworca rozstawiono piękną makietę miasta z rozlicznymi rozjazdami po których mknęły miniaturowe pociągi zmieniając co chwila swoje trasy. Wszystkim musiał sterować z pewnością komputer gdyż pociągi szczęśliwie nie kolidowały ze sobą ku uciesze zgromadzonych dzieciaków ubranych w papierowe, okolicznościowe czapki z pobliskiego straganu stylizowane na kolejarskie. Córeczka Krysi od dawna nie bawiła się swoim pociągiem, który tak kiedyś lubiła, a i tym razem zignorowała tak przecież piękny i wielki zestaw o którym marzyły wszystkie oczki małych kolejarzy wlepione w ruchliwą makietę miasta-dworca. Ostatnim akcentem wystawy miała być defilada prawdziwych lokomotyw z minionych czasów, które miały przejechać przez dworzec. Krysia wzięła więc za rękę swoją córeczkę i wyszli na peron główny dworca. Inne dzieci śmiały się i klaskały gdy wielkie parowe maszyny przetaczały się dostojnie przed nimi gwiżdżąc głośno i wypuszczając przy tym kłęby pary jak w bajkach. Krysia przykucnęła naprzeciw stojącej córeczki aby móc obserwować jej reakcje i nastrój. Córeczka obserwowała beznamiętnie kolejne lokomotywy, a Krysia przyglądała się jej równie smutnym wzrokiem …
Lokomotywy przetaczały się coraz wolniej i wolniej w kłębach pary, gwizdki stopniowo milkły a czas jakby hamował razem z nimi jak w starym filmie puszczonym klatka po klatce. Wtem na tle dworca co dzisiaj przybrał kolor sepii jak na starych fotografiach pojawił się promień światła. Najpierw bardzo nieśmiały, ledwie dostrzegalny jednak niemal zelektryzował Krysię. Zaskoczenie było tym większe, że niemal zaakceptowała już nową osobowość swojej córeczki. Pierwszy raz od kilku miesięcy na twarzy maleństwa pojawił się zapomniany już grymas. Pierwsze drgnięcie w kącikach jej ust poraziło niemal Krysię. Była spragniona odmiany, powrotu, cudu… Po chwili słodka buzia córeczki całkiem się wypogodziła, aż – jak w ostatnich snach Krysi – zagościł na niej uśmiech. Krysia patrzyła na nią oniemiała. Od miesięcy czekała na ten promień słońca. Zaklinała rzeczywistość, błagała opaczność i gryzła nocami poduszkę mokrą od łez. Upajała się tą chwilą, co zawisła jak zatrzymany kadr. Zniknął dworzec i zamilkły gwizdki lokomotyw. Była tylko buzia jej kochanej córeczki. Uśmiechnięta buzia! Wreszcie uśmiechnięta! Kilka sekund tego uśmiechu zmazały miesiące cierpienia i niezrozumiałego smutku jaki przepełniał serce Krysi. Była szczęśliwa jak szczęśliwa była buzia jej córeczki …
Wtem córeczka Krysi wyrwała się z objęcia mamy i zaczęła biec! Krysia odruchowo rzuciła się za nią aby maleństwo nie pobiegło w kierunku torów. Jednak córeczka nie ruszyła w kierunku torów lecz wzdłuż peronu. Z kłębów pary przejeżdżającej dostojnie kolejnej lokomotywy wyłoniła się postać wolno idącego człowieka w prochowym płaszczu bez określonego koloru. Gdy małe rączki wyciągnęły się ku niemu mężczyzna przykucnął i złapał biegnące maleństwo. Objęli się mocno i zastygli w bezruchu obejmując się niemal szyjami. Po chwili córeczka Krysi z błogim szczęściem na twarzy wyszeptała nieco sepleniąc jednym tchem:
- Kokamciemtatusiu.
Stefan S. 2015
Był sobie raz Marian
zdolny niesłychanie
Wszystko umiał zrobić
wręcz na zawołanie
Talent miał niezwykły
jak Adam Słodowy
Nawet jego prysznic
był bezprzewodowy
Nie miał tylko dzieci
trochę to niezręcznie
Wszystko bowiem robił
tylko własnoręcznie
Miał jednak kompanów
suchych już od rana
Wiernych moczymordów
Sebę i Stefana
Miły letni wieczór
działka u Mariana
Popijają grilla
aura niesłychana
Rosły tam jabłonki
niby zwykłe drzewa
Ale przecież Marian
cuda w rękach miewa
Z jabłek nie powstają
bynajmniej kompoty
Meta u Mariana
na nocne kłopoty
To siła geniuszu
kwestia nie ma cienia
Aparat Mariana
wodę w wino zmienia
Wino to niezwykłe
czyni istne dziwy
Koledzy są zgodni
toż to cud prawdziwy
Poszedł ktoś na stronę
jednak się pomylił
Zamiast do wygódki
drzwi inne uchylił
Komórka z grabiami
Stefan w tarapatach
Jak stamtąd już wyszedł
cały był w stygmatach
Nastrój wręcz podniosły
wina wciąż ubywa
Z czasem z innych działek
pielgrzymka przybywa
Przyjaźń mocne więzi
zacieśnia na sile
"Mordo tyś mi bratem
choćby i w mogile"
Wszyscy już coś widzą
flaszka znowu pęka
Na jabłonce jakby postać...
Najświętsza Panienka?
Dar to jest niezwykły
godny hołdu, chwały
Na korze Sebastian
wyciął inicjały
Drzewo mu wybaczy
intencja była z troską
Seba-Marian-Stefan
pod samą Matką Boską
Przyjaciele godnie
zrobili jak trzeba
Był to bowiem pierwszy
SMS do nieba
Stefan S.
Przyszedł raz poeta
do urzędu zatrudnienia
Pani wzrok podniosła
całkiem od niechcenia
Cukier w kostkach biały
w kawie pani z PUP
Znikał bez pośpiechu
cichutkim chlup chlup
To jednak nie cukier
toż to kostki lodu
Kawa zaś mrożona
bije aż od chłodu
Pani też nie była
ze zwykłej rodziny
To Królowa Śniegu
z lodowej krainy
W jakiej sprawie przyszedł?
od wejścia zmroziła na cacy
Poeta nieśmiałym głosem:
ma się rozumieć - pracy
Co robił, co umie, ma zawód?
Wzrok Snow Queen utkwił w PeCeta
Petent się cicho wyżalił:
mój zawód to jakby poeta
Omiotła wzrokiem biedaka
co już się prawie trząsł
W Królowej Śniegu dopiero
wzbierał prawdziwy dąs
Prawo jazdy, komputer, języki?
Ankieta dalej trwa
Z języków to dobrze polski
polski to miłość ma
Polski to dużo za mało!
Brutalna gaśnica śniegowa
Poeta nie zdążył rozwinąć
dojść nawet nie zdążył do słowa
Uprawnienia na widlaki?
Zimnym wiatrem powiał test
Poeta nie pojął nawet
cóż to ten widlak jest
Dalej było gotowanie i skrawanie
kładzenie tapety
Starej Niemki podcieranie
kolportaż gazety
Płytek, bruku układanie
obieranie dorsza z ości
Frezowanie, malowanie
kontrola jakości
Odlewanie i spawanie
gazem oraz TIGiem
Co to kuźwa za pytania
czy latałem MIGiem?
Nie nawiązał nasz poeta
krzty z panią łączności
Uschnie z głodu bez roboty
do samiutkich kości
Stefan S.
Znów miałem chwilę wiary w ludzi
Co nie da się wyrazić słowem
Tej wiary co nas często łudzi
Że życie nie jest sianem płowem
Już wzniosłem ducha wyżej garnka
Nieważne były ból i trudy
Nie straszna nawet lichwa z franka
Bo w sercu znowu grały dudy
Otrzepać kurz z ramion-skrzydeł
I wyjść na stok zielony, szczery
Wypłukać rosą oczy z mydeł
Wykrzyczeć: Kocham bez kozery!
Znów chciałem biec do chmur i Słońca
Zapomnieć słowa: precz i pieprze
Nagle... zapadła cisza bez końca
Nadzieja i życie... perły przed wieprze
Stefan S.
Nie da się opisać miłości
Nie da wyrazić tęsknoty
Nie da się zatrzymać wolności
Nie da wyjaśnić głupoty
Nie da się cofnąć czasu
Nie da uniknąć strachu
Nie da się słuchać hałasu
Nie da zasnąć bez dachu
Nie da się wygrać bez walki
Nie da być samemu w ulu
Nie da się ożywić lalki
Nie da przeżyć bez bólu
Nie da się przeczekać głodu
Nie da nie słyszeć wołania
Nie da się uciec od chłodu
Nie da zatrzymać kochania
Stefan S.
O większego trudno zucha
jak był Stefek Burczyzbrzucha.
Ja nikogo się nie boję!
Choćby wyrok... to dostoję!
Sędzie?... Ja ich całą zgraję,
POzabijam i pokraję!
Ta zaraza, te Lemparty,
to są dla mnie czyste żarty!
A pantery i tygrysy,
na sztyk wezmę u swej PiS'y!
Lew!... Cóż lew jest? - Kociak duży,
jak u Jarka oczy mruży.
Znam też z KODu jegomości,
źli to ludzie, ludzie prości.
Kurator?... Straszna nowina!
To jest tylko większa psina.
Komornik - mijam go z daleka,
bo nie lubię, gdy kto szczeka!
Komu zechcę, to dam radę,
wezmę rower, no i jadę.
I nie będę Stefkiem chyba,
jak nie chwycę tęczoryba!
I tak przez dzień boży cały,
zuch nasz trąbi swe pochwały.
Aż raz usnął gdzieś na sianie,
wtem się budzi niespodzianie.
Patrzy, a tu jakieś zwierzę,
do umysłu mu się bierze.
Jak nie zerwie się na nogi,
jak nie wrzaśnie z wielkiej trwogi!
Pędzi jakby chart ze smyczy...
K..wa, losie, k..wa! - krzyczy.
K..wa?... - echo się zapyta,
prosta może!... miała kopyta?
Straszne! Trzy czy cztery nogi,
paszczę taką, przy tym rogi!
Gdzie to było?
Tam na sianie!
Wnet przerwała mi śniadanie.
Idzie lekarz, służba cała,
patrzą tu... depresja mała.
W czarnym dołku siedzi sobie
i ząbkami Stefka skrobie...
Stefan S. z małą pomocą Marii K.
Sąd trochę niezwykły
Bo nieco bajkowy
Do sporów przywykły
I wojen alkowy
Powódką była żona
Oskarżonym mąż
Sędzią była ona
Przerażający wąż
Mężczyzna zwyczajny
Poczciwina ci ja
Sędzia mało fajny
Jadowita żmija
Syczały na niego
Obie bez litości
Odarły biedaka
Z nadziei wolności
Choć to tylko bajka
Emocje jak w życiu
Nikt nie dał mu lajka
Mąż zmierza ku kiciu
Małżeńskie szachy
Ledwie ruchy znały
Baby mają fochy
Choćby skały srały
Czas sądu nad mężem
Nie był krzty łaskawy
Pojedynek z wężem
Czas ofiar obławy
Na nic się tu zdały
Obrona w honorze
Mąż i tak za mały
W tym gadzim horrorze
Choć znał te roszady
Otwarcia, gambity
Na nic tu zasady
I tak został pobity
Chociaż partię wygrał
Proces przegrał był
Sąd w słowa tak ubrał
Że mąż z bólu wył
Właściwie nie pobity
Raczej pokąsany
Na nic w mózgu bity
Gdy sąd nadąsany
Mąż zaszczuty w kąt
Prawo mocno chrzczone
Rację ma zawsze sąd:
"Figury były znaczone!"
Stefan S.
Szedł raz wolno pustą drogą
Całkiem smutny optymista
Ciągnie jedną, drugą nogą
Nie chciał wcale tańczyć tweesta
Droga prosta, jasne cele
Optymista znał je dobrze
Zawsze było ich tak wiele
Było dobrze panie bobrze
Jednak dzisiaj coś nie idzie
Chmury jakoś są tak nisko
Twarz w grymasie jakby wstydzie
Wciąż pod górę, zimno, ślisko
Siadł zmęczony koło drogi
Dalej nie miał siły iść
Piechur smutny sam ubogi
Wiatr go smaga jak ten liść
Mknęły auta piękne, drogie
Obojętne na los jego
Znieczulica, ludzie wrogie
Zapatrzone w swoje ego
Wtem zatrzymał się samochód
Nawet całkiem bez machania
Koniec optymisty pochód
Wsiada wesół bez wahania
Jednak szofer nie jest miły
Wyskakuje z auta wszak
Kopie w koła z całej siły
Jedna guma całkiem flak
Wieczór zaszedł już półmrokiem
Optymisty twarz wesoła
Niech pan spojrzy innym okiem
Przecież są trzy dobre koła
Stefan S.
Leży sobie koło drogi
Głaz zwyczajny, kamień polny
Droga ziemna wśród odłogi
Jest samotny, całkiem wolny
Idzie drogą młynarz młody
Co we młynie zboże miele
Do dziewczyny cud urody
By zobaczyć ją w niedzielę
Kamień spojrzał nań leniwie
Wszak dla niego dzionek mały
Już wśród pola na tej niwie
Kroczy orszak wesół cały
To młynarza weselisko
Z pięknolicą ślub on bierze
Będzie "Gorzko!", w nocy ślisko
Uroczyście jak w operze
Po kamieniu stąpa kotka
Biegną drogą małe zdrowe
Urwis Maciek, Helcia słodka
To dzieciaki młynarzowe
Już nie Maciek lecz pan Maciej
Mała Helcia już Helena
Wyglądają już inaczej
Do żeniaczek przyszła wena
Potem były zrękowiny
Córce posag, syn na roli
Nie ma tu niczyjej winy
Dzieci z domu trochę boli
Wiosną przyszły dziatki nowe
Niemy kamień wszystko widział
Piękne wnuki młynarzowe
Darów losu nowy przydział
Kamień wiatr jesienny smaga
Wichry, deszcze albo susza
Czas o litość nikt nie błaga
Ze młynarza wyszła dusza
Znowu orszak po tej drodze
Czarna trumna, chude konie
Jesień, zimno, smutno srodze
Dzieci, wnuki, razem dłonie
Los nad człekiem się nie żali
Pokolenia, ludzie chwile
Stary Maciej świeczki pali
Na rodziców swych mogile
Ludzkie dusze przyszły nowe
Dawno spróchniał krzyż na Heli
Zboża, łąki kolorowe
Kamień dniem swym się nie dzieli
Stefan S.
Wrócił Zenek do domu
żona się nie cieszy
Bowiem Zenek w pilnej
potrzebie pieleszy
Witaj moja Krysiu!
Zenek od drzwi woła
Ale jego żonka
całkiem nie wesoła
Gdzieś ty był pijaku?
Zajął byś się dziećmi
Zenek myśli z trudem
byłem no... ze śmiećmi
Język ci się plącze
stary capie, wale
Śmietnik przestawili
czyżby na Podhale?
Skąd ten pomysł Krysiu?
Wargi jej wydęły
Zenek nie rozumie
że trzy dni minęły
Pretensje żoneczki
galopują konno
Mimo wszystko Zenek
wszczął mowę obronną
To nie tak jak myślisz
w swej uroczej złości
Wszystko to wyjaśnia
teoria względności
Sam Einstein wykazał
ściśle, naukowo
Że zegar nie tyka
wszystkim jednakowo
Co ty bredzisz stary?
Wracasz tak nad ranem
Pewnie znowu chlałeś
z tym kumplem Marianem
Ej moja niebogo
cycki masz że prima
Ale świat nauki
się ciebie nie ima
Jak ci to wyjaśnić?
Mój słodki kwiatuszku
Czy zdołam przekonać?
Chyba tylko w łóżku
Zanim wiedza się stała
Krysi choć udziałkiem
Zenek dostał łomot
jej do ciasta wałkiem
Stefan S.
Jeż kolczasty, lisek rudy
Burek schował się do budy
Puste pole, nikt nie woła
Jaskółeczki kreślą koła
Wilk ma zęby, dzik żołędzie
Co to będzie, co to będzie?
Bocian kroczy, szarak słucha
Z nozdrzy żubra para bucha
Sowa mądra, kret nie widzi
A na wiosnę będzie dzidzi
Stefan S.
Świat swym blichtrem nas nie mami
Małe rączki ściska tata
Znów idziemy tylko sami
Wszystko proste, lody, wata
Czarny kot nie lubi ludzi?
A ten motyl ciągle lata
Ślimakowi się nie nudzi?
Kozioł chce na koniec świata
Każdy murek to wyzwanie
Zobacz - tam samolot leci!
Śmieszne buzi malowanie
Tylko głupek rzuca śmieci!
Nagle boli, płacz i trwoga
Tuli tata ciałko małe
Połamana ręka, noga
Buziak w "ałkę" i już całe
Mogę w ZOO pokarmić osła?
Wolę budyń jeść niż śledzie
Chciałabym już być dorosła
Czy ten Księżyc z nami jedzie?
Ech dziecino, mój aniele
Naucz mnie do końca żyć
By czas znaczył tak niewiele
Zamiast mieć znów tylko być
Ech marzenia mieć gorące
O nic znów nie martwić się
Łzy jak eter szybkoschnące
Nie dorastaj, proszę cię!
Stefan S.
- Kto ty jesteś?
    - Lewak mały.
- Jaki znak twój?
    - Zygzak śmiały.
- Gdzie ty mieszkasz?
    - Danzig Stadt.
- W jakim kraju?
    - Polen Land.
- Czym ta ziemia?
    - Dojczem, Ruskiem.
- Jak zdobyta?
    - Z dziadkiem Tuskiem.
- Czy ją kochasz?
    - Über alles.
- A w co wierzysz?
    - Tylko szmalec.
- Coś ty dla niej?
    - Zdrajca, bladź.
- Coś jej winien?
    - W*********ć.
Stefan S. z małą pomocą Władysława B.
Białasek Lewo w Europie mieszka,
białą ma skórę ten nasz koleżka.
Uczy się zdalnie przez całe ranki
ze swej cyfrowej pierwszej czytanki.
Gdy do reala ze szkoły wraca,
psoci, figluje - to jego praca.
Aż mama krzyczy: "Lewo, łobuzie!",
a Lewo białą nadyma buzię.
Mama powiada: "Napij się mleka!",
a on do kompa mamie ucieka.
Mama powiada: "Chodź do kąpania!",
a on się boi smartfona zalania.
Lecz mama kocha swojego bobaska,
bo dobry chłopak z tego białaska.
Szkoda że Lewo biały, wesoły
nie chodzi razem z nami do szkoły.
Stefan S. z małą pomocą Juliana T.
Idzie Grześ przez wieś
wór bzdur z sobą niesie
A przez dziurkę kłamstwa ciurkiem
sypią się za Grzesiem
"Łgarstwa mniej - nosić lżej!"
cieszy się nasz bosy
Do dom wrócił, TV wrzucił
gdzie są na mnie głosy?
Wraca Grześ przez wieś
zbiera kłamstew ziarnka
Pomaluśku, powoluśku
zebrała się miarka
Idzie Grześ przez wieś
wór bzdur z sobą niesie
A przez dziurkę kłamstwa ciurkiem
sypią się za Grzesiem...
I tak dalej... i tak dalej...
Stefan S. z małą pomocą Juliana T.
PiS jest dziki, PiS jest zły
PiS ma bardzo ostre kły
Kto zobaczy w mieście PiSa
Ten na lampie szybko zwisa
Stefan S. z małą pomocą Jana B.
1945 - 89
        Przeżyliśmy potop szwedzki
        przeżyjemy i radziecki
1990 - 2015
        Dążyliśmy do sanacji
        dożyliśmy eurokracji
2023 -
        Przeżyliśmy najazd Ruska
        przeżyjemy zdradę Tuska
Stefan S.
Relacja TVP Toruń z 2008 roku czyli z czasu gdy dla mojej, dzisiaj już dorosłej, córki tata chociaż Gburek "na co dzień" był jeszcze "taki no fajny" a na występie nawet "był też świetny".
Do tego uratował Królewnę Śnieżkę razem z... obecnym Rektorem UMK.
Mam do sprzedania działkę ogrodniczą na Wrzosach przy ulicy Słowiczej w Toruniu o powierzchni 3 arów, własnościową z hipoteką.
Jeśli jesteś zainteresowany tą działką proszę o kontakt ze mną.
Polskie drogi (Andrzej Kurylewicz)
Dziecko Rosemary (Krzysztof Komeda)
Błekitna rapsodia (George Gershwin)
Jej portret (Włodzimierz Nahorny)
Marek Grechuta
Michał Bajor
Ryszard Rynkowski
Bogdan Hołownia
Cudowne dziecko norweskiego Mam talent ur. w 2006 r. W wieku 7 lat wygrała to show zostawiając jury w niemym zachwycie. Od razu sięgnęła po muzykę klasyczną i nie obawia się porównań do największych gwiazd. Wszystkie jej występy to wydarzenia artystyczne chętnie transmitowane przez telewizję a w internecie ma milionowe odsłony. Angelina dysponuje fenomenalnym głosem, unikalną muzykalnością i wręcz hipnotyczną, wrodzoną charyzmą oraz niezwykłym urokiem od dziecka. Obecnie wyrosła na śliczną nastolatkę i ze swoim talentem, już unikalnym stylem oraz zjawiskową urodą jest prawdziwym diamentem młodego pokolenia światowej wokalistyki. Oby sława i pieniądze nie zniszczyły jej naturalności i ujmującej skromności.
Coś na skołatane nerwy, wieczną pogoń za szczęściem co to jest jak horyzont czyli iluzoryczna linia łącząca niebo i ziemię oddalający się w miarę zbliżania ...
Wsród niezliczonej liczby współczesnych produkcji filmowych trafiają się prawdziwe perły. Obrazy piękne, przykuwające widza dobrym scenariuszem i klimatem, poruszające obrazem, ale przede wszystkim historią którą mają do opowiedzenia. Tym bardziej poruszającą gdy jest prawdziwa, rzucająca inne światło na historyczne i ludzkie dramaty. Dlatego wybrałem kilka z takich filmów: o miłości, wojnie, Polsce okresu międzywojennego oraz czasu PRL, oraz dwa filmy z gatunku który bym nazwał time-fiction.
Światło między oceanami i Zaklinacz koni to filmy o miłości i tęsknocie mężczyzny i kobiety, ale również miłości do dziecka tak nieraz trudnej i pogmatwanej:
Lata 20-te ubiegłego wieku. Żyjący samotnie na wyspie u wybrzeży zachodniej Australii latarnik z piękną żoną znajdują w dryfującej łodzi niemowlę ...
Grace w czasie jazdy konnej wpada pod ciężarówkę. Dziewczyna traci przyjaciółkę i nogę, a koń zostaje okaleczony. Matka znajduje zaklinacza ...
Imperium Słońca i Chłopiec w pasiastej piżamie to II Wojna Światowa widziana oczami dzieci nieskalanych przecież żadnymi ideologiami lub uprzedzeniami:
Szanghaj, II wojna światowa. Podczas okupacji miasta przez Japończyków 12-letni Jim, syn brytyjskich arystokratów trafia do obozu dla internowanych ...
Ośmioletni syn niemieckiego oficera SS zaprzyjaźnia się z żydowskim chłopcem przebywającym w obozie koncentracyjnym ...
300 mil do nieba, Tam i z powrotem oraz Pułkownik Kwiatkowski to trzy prawdziwe historie z czasów polskiego realnego socjalizmu oraz poetycki obraz polskiej zacofanej wsi powojennej Konopielka:
Nastoletni bracia ryzykując życiem uciekają z komunistycznej Polski. Trafiają do Danii. Rodzice rozerwani emocjami nie chcą aby wracali ...
Ceniony chirurg w komunistycznej Polsce marzy o wyjeździe do Anglii, by móc zobaczyć żonę i córkę. Pacjent podsuwa mu plan ...
Wojskowy lekarz LWP powojennej Polski chcąc zaimponować pięknej dziewczynie wciela się w Ministra Bezpieczeństwa Publicznego PRL ...
Zapadłą wieś Taplary, gdzieś na Białostocczyźnie w powojennej Polsce nawiedzają: wędrowny dziad, młoda apetyczna nauczycielka i prelegent z miasta ...
Filmy Vabank i Vabank 2 czyli riposta to znakomite polskie komedie kryminalne w realiach okresu międzywojennego w reżyserii Juliusza Machulskiegoz i genialną muzyką Henryka Kuźniaka:
Pierwszy kasiarz II RP po śmierci przyjaciela wyrównuje rachunki z nieuczciwym bankierem ...
Gustaw Kramer tak upokorzony przez Kwintę ucieka z więzienia i przygotowuje zemstę na kasiarzu ...
Na koniec Wiek Adaline i On wrócił to filmy z pomysłem, z gatunku który by można chyba nazwać time-fiction i dającym do myślenia przekazem:
1 stycznia 1908 roku przyszła na świat dziewczynka. 29 lat później przytrafił się jej nieszczęśliwy wypadek który zmienił jej życie na dziesiątki kolejnych lat ...
We współczesnym Berlinie pojawia się... Adolf Hitler. Ale nie jakiś żartowniś ale żywy Führer III Rzeszy z całą swoją przerażającą mentalnością i charyzmą ...
*) Fimy można obejrzeć za darmo po kliknięciu w miniaturę. Jedynym kosztem jest przykra konieczność oglądania reklam np. o lichwiarskich pożyczkach.
**) Aktualnie nie znalazłem tego filmu w bezpłatnej dystrybucji on-line dlatego miniatura przekierowuje tylko na zwiastun, ale polecam go gdzieś odnaleźć lub zakupić.
A na deser coś z rodzimego podwórka. Znakomite polskie produkcje science-fiction, a może raczej legend-fiction, najwyższych - nomen omen - lotów. Pamiętacie Tomasza Bagińskiego i jego Katedrę z 2002 roku? Tego co dzisiaj robi ze swoim zespołem nie powstydziłby się sam Steven Spielberg ...